Sama wychowała braci

Do skromnego, acz zacnego grona dołączyła właśnie mieszkanka Koszwał – Pani Maria Kiełbicka. Tak przynajmniej świadczą urzędowe dokumenty.

W rzeczywistości moja mama urodziła się w 1930 roku, więc tak naprawdę skończyła właśnie 91 lat – mówi nam Marian Kiełbicki, syn jubilatki.

Pani Maria urodziła się w Grodnie, w dawnym województwie białostockim, a wspólnie z trójką braci wychowywała się w miejscowości Łunna. Czas wojny nie był dla łaskawy dla rodziny Bykowiczów. Po wkroczeniu wojsk rosyjskich w 1940 roku cała rodzina trafiła na zsyłkę.

Wpadli do domów z samego rana. Wszystkich zabrali tak, jak stali. Całe rodziny wsadzali na wozy, które kierowały się do Grodna, skąd transporty wyruszały w głąb Związku Radzieckiego. Tam moja rodzina, poza dziadkiem Józefem, spędziła 7 lat. On z kolei trafił do wojsk generała Andersa. Niestety nie udało mu się wrócić do kraju, a jego prochy leżą na cmentarzu w Anglii. Moja babcia Joanna musiała każdego dnia chodzić po 9 kilometrów, by potem zajmować się jeszcze wyrębem lasu. Każdego dnia musiała wyrobić normę, a jeśli jej nie wykonywała, to na noc zamykano ją w kozie. Dzieci zostawały pod opieką mojej mamy, która sama była jeszcze dzieckiem, bo miała przecież zaledwie 11 lat. Zostawały w baraku, który zajmowało 12 rodzin. W tym czasie doskwierało im zimno i pusty brzuch. Jeśli tylko nadarzała się okazja – szczególnie w porach cieplejszych – wybierały się do lasu zbierać pokrzywy albo jagody, czym zaspokajały głód. Można powiedzieć, że to moja mama wychowała swoich braci – opowiada syn Pani Marii.

Taka gehenna trwała przez 7 lat. W 1947 roku cała rodzina wróciła do Polski i na krótko – przed przybyciem na północ kraju – osiedliła się w Rzeszowie. Na gdańską Orunię najpierw trafił brat Józefa – Bolesław Bykowicz, który widząc lepsze warunki do życia, ściągnął na Pomorze pozostałych krewnych. Osiedlili się na Żuławach. W 1949 Pani Maria wyszła za mąż za Antoniego, którego życie także okrutnie doświadczyło. Ojciec Pana Mariana został w czasie wojny wywieziony do niemieckiego obozu koncentracyjnego Ravensbrück. W 1947 roku wrócił w rodzinne okolice Łańcuta, ale widząc, że przyszłość nie klaruje się w różowych kolorach przywędrował na Żuławy i właśnie tu poznał swoją przyszłą żonę Marię, z którą wychowali syna Mariana.

Mama najpierw uczyła się szycia, a potem zajęła się prowadzeniem gospodarstwa rolnego i to z dobrymi wynikami. Wiele czasu poświęcała na zgłębianiu zagadnień związanych z rolnictwem. Dzięki temu uprawialiśmy chociażby jedwabniki. Za swoją ciężką i często innowacyjną pracę mama otrzymała nagrodę z Centrali Nasiennej dla najlepszej producentki grochu. Aktywnie uczestniczyła w działalności koszwałskiego Koła Gospodyń Wiejskich, którego członkowie wystawiali na przykład przedstawienia teatralne. Muszę też dodać, że dzięki jej zaangażowaniu wybudowano nasz kościół – dodaje Marian Kiełbicki.

Losy najstarszych mieszkańców naszej gminy są niezwykle ciekawe i jednocześnie bardzo dramatyczne. Warto pamiętać ich historię, byśmy wiedzieli jak musieli poświęcać się, byśmy teraz mogli cieszyć się z życia w wolnym kraju. Przypomnę jeszcze tylko, że właśnie nasza zacna jubilatka podjęła się ciężkiego i nie do końca wdzięcznego zadania, jakim była zbiórka funduszy na budowę kościoła w Koszwałach. Korzystając z okazji życzę Pani Marii, by dobre zdrowie dopisywało jej w kolejnych latach życia – życzy wójt Janusz Goliński.

  • 3